Budzi mnie mój własny płacz. Noce określam jako zarwane, dni - tracone z każdą minutą smutku na ustach. Jedno zdanie, wyrażające wszystko 'Nie potrafię zapanować nad swoim życiem'. Niepozorne wydarzenie mające miejsce w październiku zeszłego roku całkowicie mnie odmieniło. Nie zapanowałam nad emocjami, chwyciłam nożyczki i zrobiłam coś, czego wcześniej obiecałam nigdy sobie nie robić. Zaczęłam przygodę z ranieniem nie tylko duszy. Każdy dzień kończył się płaczem, dołki emocjonalne atakowały z wszystkich stron. Szkoła, w której byłam nieprzytomna, z zapuchniętymi oczyma; nauka, której nie zaniedbałam i finalnie pierwszą klasę liceum skończyłam ze średnią 4,93; sen. Nie pamiętam ostatnich miesięcy swojego życia i nie jest to naciągnięte czy wymyślone.
Niewyobrażalny Weltschmerz - ból istnienia. Każdy dzień koronowany płaczem i znów płaczem.
Stałam się bardziej zamknięta w sobie niż kiedykolwiek. Byłam przekonana, że w nowej szkole nie znajdę znajomych. Wszyscy 'przyjaciele' z lat wcześniejszych zostawiali mnie, a ja z godnością starałam się walczyć. Wtem wszystko eksplodowało, a ja zrozumiałam, że dłużej nie umiem żyć takim życiem. Dwa miesiące zbierałam się, by poprosić o numer telefonu jednej z dziewczyn z mojej klasy. Kontynuując ów myśl dziś jest ona jedną z najbliższych mi osób. Ona i jeszcze cztery dziewczyny z naszej humanistycznej, małej społeczności. Mimo to nadal czułam, czuję i pewnie jeszcze jakiś czas będę czuła pewną pustkę w swoim życiu. Z taką różnicą, że dziś potrafię patrzeć na świat pozytywnie i z dystansem.
Wyrywane garści włosów. Szał, w który wpadałam co jakiś czas. Łzy. Niemy krzyk.
Nikt nic nie wiedział. Tylko ludzie z Internetu. Każdego dnia udawałam, że kocham życie, a wewnętrznie walczyłam z samą sobą. Dziewczyny nie były świadome, i część z nich nadal nic nie wie, bitwy, jaką toczyłam i toczę nadal.
Myśli samobójcze i kolejne próby samookaleczania, który daty doskonale wryły mi się w pamięć i są jedynym dowodem na to, że ostatnie miesiące istniały naprawdę, że nie są tylko zamgleniem, które sobie wyobrażam.
Dni spływały po mnie jak krople deszczu. Jesień - depresyjny okres - stała się moją zmorą, czasem cierpienia. Ciągle zastanawiam się, jak dałam radę przetrwać.
Zaczęłam się głodzić. Kompleksy zaczęły mną rządzić. Nie chciałam być taka, jaka byłam - gruba, nieatrakcyjna, chciałam też przestać być aspołeczna, by móc podejść do każdego i porozmawiać o pogodzie. Jadłam niewiele, resztę wyrzucałam. Słodycze rozdawałam bratu czy koleżankom. Ćwiczyłam bez głowy - doprowadziłam się do takiego stanu, że miałam problem z chodzeniem, a kość ogonowa była tak zbita, że nie mogłam usiąść tak, by nie czuć bólu. Zmuszałam się do wymiotów - na szczęście, nieskutecznie.
Zapomnienie znalazłam w metalcore'u. I w muzyce chrześcijańskiej (dokładnie w rocku chrześcijańskim), bo samą siebie chciałam przekonać, że wierzę.
Potem wszystko po kolei zaczęło się sypać. Osoby, którym wiele zawdzięczałam i które kocham zaczęły o mnie zapominać. Stałam się nikim. Odrzucenie, pustka, byłam w tym niemal sama.
Miałam wrażenie, że wiosna, że cieplejsze powietrze i przyjemniejszy wiatr przyniosą poprawę. Złudny tok myślenia. Potrafiłam tańczyć, skakać z radości, ale... To wszystko było wyimaginowane. Cały czerwiec i lipiec przepłakałam. Czułam się, jakby ktoś wbił mi w serce hak i wyrwał jego kawałek. Pierwszego dnia sierpnia dokonała się we mnie jakaś przemiana. Znów to zrobiłam, ostatni raz, pięćdziesiąt pięć dni temu.
Byłam na skraju wyczerpania, byłam blisko kupienia żyletki i podcięcia sobie żył. W tym wszystkim zgubiłam Boga, który dotychczas był moją Ostoją. Chciałam się zabić i tylko o tym marzyłam.
Ale postanowiłam sobie, że będę walczyć. Do tej pory nie mam pojęcia, co zdecydowało o tym kroku. Chciałam znów emanować życiem, znów zarażać optymizmem. Chciałam być starą Dominiką.
Od tamtej pory wiem, że chcę pomagać innym ludziom, choćby oni rzucali pod moje nogi kłody. Chcę więcej się uśmiechać. Chcę myśleć pozytywniej. Chcę, by ktoś w końcu mnie pokochał. Chciałabym być dla kogoś najważniejsza. Chciałabym dalej pisać, bo gdyby nie blog, nie wiem, jak poradziłabym sobie. Chcę przestać narzekać, jak to ja mam źle. Chcę być w końcu normalną nastolatką.
A kim jestem dla siebie?
Mogłabym odpowiedzieć jednym słowem: 'nikim'. Zmiany nigdy nie są diametralne, one dzieją się w nas cały czas. Nadal jestem aspołeczna i boję się odezwać do ludzi, których kojarzę i z którymi mogłabym porozmawiać. Nadal mam wielkie kompleksy, których definicją są moje uda i brzuch, których nienawidzę. Mam pewien wstręt do jedzenia, jem niewiele; wróciłam do ćwiczeń. Nadal mam wieczory, którymi płaczę. Nadal jestem nieśmiała. Nadal boję się ludzi, zaczęłam ich nienawidzić, przestałam im ufać. Nadal chciałabym uwierzyć, że ktoś kiedykolwiek będzie w stanie pokochać mnie i moją przeoraną psychikę.
Ale uśmiecham się do odbicia w lustrze. Tańczę po pokoju do piosenek ulubionych zespołów. Spędzam więcej czasu z bratem. Nie zamykam się na świat. Chcę walczyć z nieśmiałością, chociaż boję się ludzi i wiem, że nie będzie to łatwe. Chcę zarażać optymizmem, pomagać - wiem, że wewnątrz mnie są pokłady energii, którą chciałabym przekazywać innym.
Chcę być w końcu szczęśliwa, dlatego walczę. Od września staram się na nowo zaufać Bogu i uwierzyć w Jego istnienie. Wiem, że tylko On jest w stanie mi pomóc. 'Prawda to miłość Boga' - usłyszałam to zaledwie kilka dni temu, ale dziś wiem, że ta prawda może mnie wyleczyć. Zaczęłam cieszyć się każdą drobnostką, każdym elementem życia.
Chciałabym znów usiąść na schodach, skrzyżować nogi odziane w spodnie opinające nogi i sprawiające, że są chudsze niż w rzeczywistości, zamknąć oczy i zwrócić twarz ku słońcu. Jak tydzień temu. Bo właśnie wtedy tak naprawdę zrozumiałam, że mogę dogonić szczęście.
Mam na imię Dominika, mam siedemnaście i pół roku, moja walka dopiero się rozpoczęła. A jej najpiękniejszym aspektem jest wiara w to, że kiedyś z tego wyjdę i będę mogła powiedzieć: 'Zrobiłam to, bo uwierzyłam. Sama jestem swoją siłą, motorem napędowym, który niesie mnie ku szczęściu - a ów szczęście osiągnęłam'.
piątek, 25 września 2015
niedziela, 30 sierpnia 2015
Potknięcie tysiąc sześćdziesiąte ósme.
Walcząc, potykam się o własne nogi.
Chcę zniszczyć siebie do końca.
Jestem beznadziejnym gównem.
Ktoś, komu zawdzięczam życie, jest tak daleki.
A ja nie chcę dalej żyć.
Chcę zniknąć.
Chcę umrzeć.
sobota, 1 sierpnia 2015
Cudowny śmiech i zamknięte drzwi.
Momentami łapię się na tym, że zastanawiam się,
jak się teraz czujesz.
jak się teraz czujesz.
Czy jesteś szczęśliwa, czy rozpromieniasz ludzi
swoim cudownym śmiechem.
swoim cudownym śmiechem.
Chciałabym wiedzieć, jak żyjesz, ale wiem,
że zamknęłam za sobą drzwi.
że zamknęłam za sobą drzwi.
Nie mam prawa do tego wracać.
Jestem dla Ciebie nikim i niech tak pozostanie.
A Ty na zawsze pozostaniesz dla mnie tą najważniejszą,
dzięki której nadal tu jestem.
dzięki której nadal tu jestem.
I nigdy nie wybaczę sobie,
że Cię straciłam na własne życzenie.
że Cię straciłam na własne życzenie.
0 days clean
wtorek, 14 lipca 2015
Najważniejsza z walk.
Czasem nie mam ochoty oddychać.
Nie chcę tego życia.
Wsłuchując się w melodię najsmutniejszej melodii, jaką znam,
myślę o sensie.
myślę o sensie.
A jeśli takowy nie ma miejsca?
Żyję, by uczyć się walki.
Nie zawsze wychodzę z niej jako zwycięzca.
Upadam.
Ale nadal zostaję, by pokazać sobie, że umiem.
Zagryzam wargi w grymasie niemożności, ale nie mogę pokazać
swojej słabości.
swojej słabości.
Nie chcę.
Cierpienie nie mija.
Ono przyzwyczaja nas do swojej obecności, jak ból.
poniedziałek, 15 czerwca 2015
Sto jeden.
Wytrwała.
Walcząca o każdy oddech.
Każda chwila łapana z wyjątkową delikatnością.
Szczęście jest tuż obok.
Odwróć się i dostrzeż, że nie jesteś sam.
Kilka imion i jeden cel.
Mój uśmiech.
Kąciki ust zarysowane nad osią ust.
Spełnienie.
I te sto jeden dni jako potwierdzenie.
sobota, 30 maja 2015
Miasto duchów.
Odcinając się od przeszłości chcemy znaleźć antidotum na lęk.
Hafefobiczne podejście do życia.
Strach przed ludźmi, fobia społeczna.
I nienazwany lęk przed odrzuceniem.
Utraciłam kontrolę nad własnym sercem.
Teraz to miasto duchów.
Czas przyzwyczaja nas do bólu.
Siedząc w ciemnym pokoju nie masz motywacji żyć.
Przed ludźmi udajesz szczęście.
Widzisz jedynie swoją śmierć.
I nic nie da się z tym zrobić.
Czekam na ulgę.
Mam nadzieję, że nadejdzie ona szybciej niż mogłabym się
Hafefobiczne podejście do życia.
Strach przed ludźmi, fobia społeczna.
I nienazwany lęk przed odrzuceniem.
Utraciłam kontrolę nad własnym sercem.
Teraz to miasto duchów.
Czas przyzwyczaja nas do bólu.
Siedząc w ciemnym pokoju nie masz motywacji żyć.
Przed ludźmi udajesz szczęście.
Widzisz jedynie swoją śmierć.
I nic nie da się z tym zrobić.
Czekam na ulgę.
Mam nadzieję, że nadejdzie ona szybciej niż mogłabym się
jej spodziewać.
wtorek, 26 maja 2015
Tańcząca z demonami.
Płonę.
Słone krople podtrzymują ogień.
Spalam się w każdej chwili coraz to mocniej.
Demony w mojej głowie krzyczą niemiłosiernie.
Chcę nie być, chcę za pstryknięciem palcem zniknąć.
Wiesz, jak to jest stracić najcenniejsze, co masz?
Lubisz łapać łzy?
Przyglądając się sobie w lustrze zaciskam usta w wąską kreskę.
Nienawidząca siebie.
Niemożność zabija.
Zazdrość niszczy.
Dla siebie już umarłam.
Demony w mojej głowie krzyczą niemiłosiernie.
Chcę nie być, chcę za pstryknięciem palcem zniknąć.
Wiesz, jak to jest stracić najcenniejsze, co masz?
Lubisz łapać łzy?
Przyglądając się sobie w lustrze zaciskam usta w wąską kreskę.
Nienawidząca siebie.
Niemożność zabija.
Zazdrość niszczy.
Dla siebie już umarłam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)